Sama nie mogę w to uwierzyć, bo zawsze marzyłam o udziale w wyścigach płaskich. Myślałam, że to się nigdy nie wydarzy, bo nie pozwoli na to ani budżet, ani czas, a budowa samochodu z „Książką Samochodu Sportowego” jest kompletnie poza naszym zasięgiem. Dodatkowo nie byłoby mnie stać na homologowany silnik do mojej Hondy, więc ten samochód nie miałby szans wyjechać nigdzie na imprezę sygnowaną przez FIA.
Byłam w błędzie.
W tym sezonie zrobiłam spore postępy dzięki temu, że samochód zrobił się szybszy. Nie wyjechałam na żaden trening, ale mogłam sobie pozwolić na odrobinę testowania na zawodach, bo zapas mocy i momentu pozwalał na nadrobienie straconego na testy czasu, a nowe ustawienie zawieszenia wybaczało bardzo dużo. Kompresor dał też mnóstwo radości z jazdy, dlatego wsadzanie do tego auta „homologowanego” silnika Hondy (b16a2) byłoby downgrade’m, z którym na razie nie jestem w stanie się pogodzić.
Miałam dużo szczęścia.
Na jednej z grup wyścigowych na Facebooku dorwałam gościa, który jeździ w Wyścigowych Samochodowych Mistrzostwach Polski (Krzesimir Kwasiborski) Hondą CRZ z silnikiem K20, czyli nieseryjnym dla tego modelu. Zapytałam, no i okazało się, że istnieją dywizje (klasy) dla takich „ulepów” jak mój :), czyli aut zmodyfikowanych tak bardzo, że wykraczają poza jakąkolwiek homologację producenta danego modelu i marki. Dywizja Narodowa. W ramach tej dywizji istnieje kolejny podział na klasy wg. pojemności samochodów / innych kryteriów, ja załapuję się ze swoim samochodem do DN-4 (klasa 4, powyżej 2.0).
Enyłej, o samochodzie będzie w innym poście, bo jego przebudowa to bardzo duży temat i najlepiej opowie Wam o tym Kocur.
Ja tu o kierowcy. WSMP to już nie są żarty, to jest mega poważna sprawa i wiem, że z takim przygotowaniem organizmu, z jakim ukończyłam sezon 2017, takimi myślami w głowie i strachem przed wpięciem piątego biegu na prostej NIE DAM SOBIE RADY. Na szczęście mam w zespole przyjaciółkę – Rudą, której aspiracją w przyszłości jest Rallycross. Wspólnie zmotywowałyśmy się do podjęcia działań na rzecz stania się lepszym kierowcą i nie, nie są to nieskończone godziny treningów na torze. Teraz trening jest… wszędzie.
- Mentor
Dobrze go mieć. Istnieje prawdopodobieństwo, że mogłabym dojść do wszystkiego sama, ale zajęłoby mi to więcej czasu i popełniłabym mnóstwo błędów, jednocześnie zniechęcając się i znacznie utrudniając sobie drogę do pierwszego startu, być może również partoląc pierwsze zawody tak bardzo, że szkoda byłoby wracać na tor. Wolę nie wyważać otwartych drzwi i czerpać z czyjegoś doświadczenia :). O ile ktoś chce się nim dzielić, ale zapewniam, że w motorsporcie takich ludzi jest mnóstwo i ja mam takich mentorów aż trzech!
Robert Czarnecki, II V-ce Mistrz Polski w Rallycrossie i jednocześnie mój kolega podjął się wstępnego ogarnięcia mnie. Jest kopalnią wiedzy na temat diety, kształtowania ciała, nauki wyczucia równowagi, masy, które pomogą mi w samochodzie. W ostatnim roku sam schudł prawie 30kg, a na siłowni jest już stałym bywalcem. Ponadto niebawem zaczniemy wspólne treningi na torze, gdzie będzie pokazywał mi sztuczki i tricki i gdzie (mam nadzieję) wypracujemy dobre ogarnięcie masy w mojej Hondzie i wykorzystywania lekkich uślizgów do szybszego wyjścia z zakrętów. Wypracujemy też hamowania i być może zapniemy piąty bieg.
Krzesimir Kwasiborski, topowy zawodnik w WSMP w dodatku w topowym aucie – w tym zestawie jest nie do pokonania. Od pierwszej rozmowy na prv na Facebooku wziął mnie pod swoje skrzydło (nie, nie klepie pachą 😀 😀 :D) i prowadzi za rączkę w świat WSMP. Po rozmowie z nim każdy trudny temat staje się oczywisty i łatwy, a ja wykonuję po prostu wszystkie polecenia i dzielę się wrażeniami. Jednak to, co pamiętam najlepiej i co obudziło we mnie mnóstwo determinacji, to nasza pierwsza rozmowa. Powiedziałam Krzesimirowi, że znam swoje miejsce i wiem, że będę jeździć w ogonie, ale skoro dostałam szansę, to chcę wystartować. On mi na to odpowiedział krótko: „Twoje miejsce jest na pudle”. Te słowa bardzo dużo znaczyły. Powiedział je kompletnie mnie nie znając, a więc założył, że praca może z każdego zawodnika zrobić topowego kierowcę. Zaczęłam więc wierzyć w tę pracę. Że warto.
Agnieszka Ekert to również zawodniczka WSMP. Jeździ tam KIĄ Picanto w klasie Picanto 2. Ona z kolei jest dla mnie inspiracją i wzorem determinacji, postawy wobec tego sportu, ciężkiej pracy, którą wkłada w siebie i w swoje treningi, aby dogonić chłopaków. Bo to tak jest. My, baby, musimy trochę nadrobić, aby móc osiągać to, co chłopaki osiągają siedząc na kanapie i żrąc czipsy. Ale o tym już wiecie :). Aga daje mi spore poczucie bezpieczeństwa. Wiem, że jeździ lepiej ode mnie ale jeśli jej dorównam techniką, to będę wiedziała, że na torze jestem bezpieczna. Ponadto jest chodzącym pozytywem, a to też pomaga :).
Na tą chwilę lecę ze spadochronem, który oni mi zbudowali i czuję się bezpiecznie, a to bardzo ważne, gdy rzucasz się na głęboką wodę :).
2. Organizm
Przyznam się bez bicia, że jestem strasznym kapciem. Jestem gruba, szybko się męczę od papierosów, a ostatnią aktywność fizyczną (taką na serio) uprawiałam na WF-ie w ósmej klasie, kiedy to pękły mi więzadła w kolanie. Od tamtej pory nic. Żadnego biegania, siłowni, żadnej gimnastyki, NIC. Gdy jest gorąco, wytrzymuję w aucie ledwo 3 minuty czyli max tyle, co trwał przejazd na amatorskim Rallysprincie. Potem mam blackouty, szumi mi w głowie i „wypadam” z auta w zasadzie prosto na kolana.
Foto: Silco Photo
Sprint w Poznaniu trwa 25 minut, do tego nie będę miała komfortu siedzenia w autku w krótkich spodenkach i koszulce na ramiączka. Czeka mnie wbicie się w kompletny rynsztunek kierowcy wyścigowego – bielizna, kombinezon, buty, rękawiczki, kask, hans i niemal zero wentylacji, bo nie będę przecież pakowała wentylowanego fotela do auta za 15k :). Jedyne, na co można sobie pozwolić to otwór w dachu i w przedniej szybie bocznej.
Czas więc było wziąć się za siebie.
2. 1. Aktywność fizyczna
Przy wspólnej motywacji z Rudą, postanowiłyśmy ruszyć dupę na fitness. Tak, zwykły fitness ale… czy na pewno taki zwykły? Wybrałyśmy zajęcia pod wdzięczną nazwą Total Body Condition (TBC), czyli takie ogólnorozwojowe ćwiczenia dla calutkiego ciała z 30-minutową rozgrzewką, po której już chciało nam się umrzeć. Pierwsze zajęcia to był dramat szczególnie dlatego, że moje tętno spoczynkowe wynosiło… 106. W zasadzie nie dotrwałam do końca rozgrzewki i robiłam sobie przerwy, bo głowa by mi wybuchła a płuca zostawiłabym na parkiecie. Nie wiem, jak szybko biło wtedy moje serce i chyba nie chcę wiedzieć. Co chwila patrzyłam na zegarek i nie mogłam uwierzyć, że minęło dopiero półtorej minuty. Kiedy to się skończy?? Z centrum fitness wyszłam z mdłościami i ledwo doczołgałam się z własnego parkingu do domu (to jakieś 6 metrów). Chciało mi się płakać na myśl, że za tydzień to samo, ale przecież nie mogłam się poddać. Przynajmniej nie od razu, hehe. Następne zajęcia skończyły się szybciej, niż myślałyśmy i dużo łatwiej było nam je przetrwać. Myślałyśmy, że zbudowałyśmy już kondycję po tym jednym razie, ale okazało się, że te, na które trafiłyśmy jako pierwsze były po prostu kondycyjnym najgorszym hardkorem, możliwym w tym centrum fitness. Po 2 miesiącach trafiłyśmy na te same zajęcia, co na początku i też nie dałam rady :). Ale nasza trenerka też robiła sobie przerwy, więc czuję się usprawiedliwiona.
Ponieważ mamy świadomość, że w samochodzie przyda nam się dobre wyczucie równowagi i niesamowita precyzja ruchu wszystkich mięśni i ścięgien, postanowiłyśmy także popracować nad naszą propriocepcją, czyli tak zwanym „czuciem głębokim”. Chodzi o to, że w naszych mięśniach i ścięgnach, ukrytych głęboko w ciele znajdują się receptory, które należy ćwiczyć, aby nasze ruchy były badzo precyzyjne. Żeby ten organizm po prostu „chodził jak szwajcarski zegarek” i słuchał mózgu, był szybki. Najlepszym treningiem jest zmuszanie organizmu do utrzymywania równowagi w nienaturalnych pozycjach. Popularnym ćwiczeniem np dla biegaczy jest stanie na tak zwanej „krótkiej stopie”. Obciążamy wtedy nie palce, a tą taką poduszeczkę na stopie i próbujemy utrzymać równowagę. Jeśli to nam dobrze wychodzi, zamykamy oczy i nie balansujemy rękami :). Wtedy jest już trudniej. Mi chodziło o aktywizacje tych receptorów i naukę słuchania i wykorzystania ich do sterowania najmniejszymi ścięgienkami w moim ciele, więc wybrałam kompleksowe zajęcia. Joga. Wspierana fitballem. Teraz chodzimy na fitness 2 x w tygodniu, a ja dodatkowo chodzę na jogę. Joga nie jest raczej dla nikogo żadną tajemnicą. Jest to nic innego jak praca własną masą nad siłą mięśni i prawidłowym ich rozciągnięciem, a także właśnie nad zachodaniem równowagi w – pozornie – dziwnych i nienaturalnych pozycjach.
Tutaj kanał babki, u której można podpatrzec co nieco i robić w domu:
https://www.youtube.com/user/yogawithadriene
Przed jogą po umyciu włosów w wannie nie mogłam się z tego nachylenia podnieść. Teraz, po 2 miesiącach treningów wyginam się w „chińskie dzień dobry”.
Fitball z kolei są to ćwiczenia ogólnorozwojowe z udziałem tej takiej dużej, śmiesznej piłki. Czyli np opieramy czubeczki palców na boku piłki (nie, nie na czubku, to by było zbyt proste!) i robimy pompki dbając o to, aby z piłki nie spaść i aby nam nie „odjechała”. Stoimy na piłce na jednym kolanie, drugą nogą machamy w bok a ręce mamy zajęte… hantelkami :).
Tutaj przykład:
Głupio to wygląda, ale polecam, naprawdę można się zdziwić, jakie to trudne. Na fitball chodzimy od półtora miesiąca i nadal żadne ćwiczenie jeszcze mi nie wyszło tak, jak powinno. Dodam, że myślałyśmy, że po TBC piłki to będzie lajcik, ale nic podobnego. Pamiętam, że pierwszy raz byłam na fitballu w sobotę, a w niedzielę miałam zawody. Ledwo żyłam, bolał mnie każdy skrawek ciała do tego stopnia, że nie byłam w stanie swobodnie wsiąść do samochodu, a każdy skręt kierownicą wyciskał łzy. Straszne, jak można było się tak zaniedbać. Enyłej, na tym etapie, na którym jestem teraz nie mam już żadnych zakwasów – ani po TBC, ani po jodze, ani po piłkach. Zaczynam się tam po prostu dobrze bawić. Ja! Ja nienawidzę się pocić! Nienawidzę, gdy jest mi gorąco, ogólnie nienawidzę ćwiczeń. No ale jak widać – można się do tego przyzwyczaić :).
Niestety na moim ciele jest wciąż dużo tłuszczu, więc nie bardzo widzę, czy mięśnie się zmieniają. Schudłam do tej pory 1,5kg, ale podobno mam „połowę dupy”. Więc zapewne masa tłuszczowa zamienia się powoli na mięśniową ;). Mam nadzieję za pół roku widzieć już zmiany w lustrze :). Chwilowo podobają mi się moje nowe łydki, a tętno spoczynkowe spadło do 75, ciśnienie ze stałego 140/90 spadło do 115/75. Fajnie, że nie robię tego dla samego schudnięcia, bo już bym się pewnie zniechęciła, ja efektów w tym zakresie naprawdę nie widzę, ale widzę to tętno i stopniowo zanikającą zadyszkę. A to mega pomaga zmotywować się do dalszej pracy.
Muszę też odbudować mięśnie prawej nogi. Po operacji kolana nigdy nie wróciła do sprawności, bo ciągle ją oszczędzałam. Na operację zdecydowałam się za późno, 15 lat chodziłam ze ślizgającymi się elementami stawu, co zdewastowało mi chrząstkę. Każde ćwiczenie to jest ból nie z tej ziemi, a prawa noga jest o kilka cm „chudsza” od lewej. Chwilowo będę chodzić z obciążnikiem, bo to jedyne, co nie powoduje u mnie bólu a buduje obciążenie, dzięki czemu mięśnie być może też urosną. Wybiorę się też do rehabilitantów, którzy prowadzą mojego mentora – Roberta, aby wymyślili sposób na to. Bez tej nogi również nie dam sobie rady, bo dla lepszego wyczucia hamulca przy dużych prędkościach powinniśmy z mojej Hondy usunąć servo. Wtedy pedał zrobi się jak beton i bez odpowiedniej siły w nogach będę wciąż leżała w żwirku albo co gorsza – na bandzie ;). Wtedy jedna moja noga będzie musiała zatrzymać cały ciężar rozpędzonego auta.
2.2. Dieta
Oczywiście fitness, joga i rehabilitacja uszkodzonej kończyny to nie wszystko. Nie dbałam do tej pory ani o kondycję, ani o dietę. Batoniki, czipsy (które teraz towarzyszą mi w postaci opony na bebechu), fast food, gotowe mrożonki i katastrofa witaminowa gotowa. Nie chciałam sobie nawet robić żadnych badań, bo nie chciałam się załamywać. Na tym polu też postanowiłam wziąć się w garść i przeszłam razem z Kocurem na dietę. Tak tak, gotuję w domu, zawsze jest dietetyczny obiadek, pożywna sałatka do pracy i koktajl owocowy na śniadanie. Z mojej diety wyeliminowałam energetyki (piłam codziennie), prawie wyeliminowałam Colę Zero (pracuję nad tym), wyeliminowałam cukier oprócz łyżeczki ksylitolu do kawy z rana i tego, co zjem w owocach. No, i czasem łyżka miodu wpadnie do napoju :). Z naszej „spiżarki” zniknął biały makaron, biały ryż, ziemniaki i biały chleb. Ogólnie pozbyliśmy się węgli, które mają wysoki indeks glikemiczny (białka też mają, np sery i mleko laktozowe, ale na to przyjdzie czas). W naszej diecie jest strasznie dużo warzyw, owoców, pestek i olejów. Zrobiło się mniej mięsa. Wszystkie produkty kupujemy na bazarkach, giełdach, w ekosklepach lub od sąsiadów, prywatnie (bo my ze wsi jesteśmy). No, oprócz mleka UHT. Jakoś to „prawdziwe” mi nie wchodzi :(. Jesteśmy na tej diecie od ponad miesiąca i muszę Wam powiedzieć, że to działa, choć efekty są zauważalne dopiero teraz. Nie, nie działa na schudnięcie, tak, jak pisałam – schudłam tylko 1,5kg. Zmiana jest zauważalna zupełnie gdzie indziej: zdecydowanie lepsza koncentracja, zdecydowanie więcej energii i mniejsze zapotrzebowanie na sen, ogólnie lepsze samopoczucie i zdecydowanie więcej powera. Z początku oczywiście organizm się buntował, chodziłam głodna i zła, nie wspominając o rewolucjach żołądkowych. Trzeba było się przyzwyczaić.
A więc zaczynam dzień od owocowego koktajlu z dodatkiem spiruliny i młodego jęczmienia w proszku. Spirulina to zajebista roślina, ma chyba z 5 razy tyle białka w 100g, co jajko.
Zawiera chyba wszystkie, potrzebne człowiekowi do życia witaminy i minerały, ogólnie człowiek mógłby żyć na samej spirulinie i wodzie i mieć się dobrze. Niektórzy naukowcy podejrzewają, że „manna z nieba”, którą żywili się na pustyni Żydzi podczas swojej 40-sto letniej wędrówki, to była właśnie spirulina. Enyłej, jeśli nie dostarczę sobie czegoś w posiłkach, uzupełni to właśnie spirulina w porannym, zielonym koktajlu. Wygląda obrzydliwie ale to właśnie spirulina farbuje. Normalnie jest pyszne ;). Młody jęczmień z kolei ma spore właściwości antyoksydacyjne, a więc zapobiega starzeniu, a dodatkowo także stanom zapalnym, zawiera mnóstwo witaminy C i więcej beta-karotenu, niż w marchewce (a jest zielony!!). Do takiego koktajlu można wrzucać w sumie, co się chce. Preferowane są oczywiście cytrusy, ale ja cytrusów nie lubię i mam tam jabłko, niby zakazany banan, dużo awokado, dużo kiwi, melona/mango i marakuję na przykład, ale staram się zmieniać te smaki. Wszystko oprócz awokado i banana wrzucam ze skórkami. Jakoś do tej z awokado nie mogę się przekonać, ale w skórkach jest dużo błonnika. Na drugie śniadanie jem normalnie kanapkę, jak ktoś normalny. Tylko z ciemnego chleba, no i wysypują się z niej warzywa.
Na lunch w pracy zawsze sałatka, ale taka naprawdę sycąca. Z serem (którego muszę się finalnie pozbyć lub zamienić na bezlaktozowy/kozi), z kurczakiem, mnóstwem fajnych warzyw i oliwą z oliwek.
Kolacja w domu (dla mnie jest to godzina 17) np. taka warzywna paparyta z ciemnym ryżem i kurczakiem, coś w stylu paelli.
A na podwieczorek, jak ssie, to jakiś jogurcik albo trudno, niech ssie :). Jeśli jestem głodna w międzyczasie, to przegryzam orzeszkami.
Jeśli bardzo chce mi się słodkiego, to zjadam sobie suszonego daktyla. Jest słodki jak te arabskie ciastka, po takim daktylu ma się dość cukru na cały dzień, a na pewno jest lepszy od batonika z olejem palmowym, gumą guar i czymśtam ksantanowym ;).
2.3. Fajki
Co tu dużo gadać, koniec z tym. Dziś mija ósmy dzień, jak nie zapaliłam ani jednego papierosa. Oczywiście w tym zakresie nie trenowałam żadnej silnej woli, uznałam samo rzucenie fajek za priorytetowe nad „budowaniem charakteru” hehe :). Wpadł Desmoxan.
Pierwszego dnia zeszłam z półtorej paczki na 8 papierosów, drugiego na 5, trzeciego na 0. Nadal biorę Desmoxan, ale już sporadycznie. Rzuciłam więc 3-ciego dnia, a nie 5-tego tak, jak jest w ulotce. Ten pierwszy dzień bez fajka był stosunkowo łatwy, bo wg ulotki mogłam sobie jeszcze wtedy zapalić, więc to był raczej eksperyment, czy wytrzymam. Wytrzymałam. Drugiego dnia nadal mogłam jeszcze palić ale stwierdziłam, że skoro wczoraj nie zapaliłam, to warto już to utrzymać. Trzeciego już nie mogłam palić i był to najgorszy, najdramatyczniejszy dzień. Myślałam, że pozgryzam tynk ze ścian. Potem już szło gładko za wyjątkiem, kiedy pracowałam cały dzień przy kompie. Opierdzieliłam ponad pół słoika orzeszków w 6 godzin i czułam się z tym mega źle.
Dziś już jest w miarę spoko :). Mam nadzieję, że uda mi się nie wrócić do palenia, przynajmniej przez kilka ładnych lat. Niestety jestem wielkim fanem papierosów i takim nałogowcem, że chyba zawsze będę o sobie myślała, jak o osobie palącej. Może dzięki temu nie wrócę do nałogu, ale czy się uwolnię zupełnie? Nie wiem. Chwilowo cel jest jeden – kondycja.
3. Trening wirtualny
Jest zima a moje auto jest rozebrane, bo się przebudowuje. Nie mam więc możliwości trenowania „w realu”, ale nic straconego. Krzesimir polecił mi grę-symulator Assetto Corsa na PC. Wygoda tego symulatora w wersji na PC jest taka, że można sobie ściągnąć w zasadzie dowolny tor, bo gra jest open source i różni ludzie te tory skanują, programują i dodają. Mnie oczywiście interesuje przede wszystkim Poznań, Brno i Nemunas Ring, bo tam będą się odbywały wyścigi w ramach WSMP w sezonie 2018. Wszystkie trzy są dostępne na Racerepublic. Dodatkowo, w tej grze można dowolnie modyfikować auto tak, aby przypominało to „prawdziwe”, którym się jeździ. A więc moja Honda w grze w zakresie balansu masy, opon, przełożeń biegów, przebiegu mocy i momentu, hamulców jest mniej więcej taka sama, jak moja „prawdziwa” Honda będzie po przygotowaniu jej do sezonu. Moim celem jest zrobić na Poznaniu czas na poziomie 1:42 tym samochodem (wiem, że to możliwe, Kocur zrobił już 1:43), a na Brnie 2:12. Do dyspozycji mam dość duży monitor, peceta i kierownicę Logitech G25. Podobno te następne kierownice Logitecha już są do bani.
No i tak to, na początku był dramat, a wszystkiemu winne były ustawienia kierownicy. Krzesimir szybko podesłał mi swoje ustawienia i zaczęła się jazda. Początkowo nie mogłam na Poznaniu zejść w ogóle poniżej 2 minut. 2:05, 2:03, 2:01 i 2:00. Wtedy moim celem było 1:54 bo myślałam, że tą Hondą i w dodatku bez czucia auta „dupą” nie da się zrobić mniej. W końcu pyknęłam 1:57, powtarzalnie, radość była ogromna i miałam świadomość, że do zbicia mam jeszcze „tylko” trzy sekundy, co na tak długim torze jest jak najbardziej możliwe (Poznań jest w moim odczuciu torem długim ale wiem, że to nie Nurburgring).
Potem stwierdziłam, że będę próbować utrzymać koncentrację przez 25 kółek longiem. To dobry test przed sprintem. Po kilku dniach zeszłam do czasu 1:49! Z takim wynikiem Krzesimir polecił zmienić auto na słabsze lub np tylnonapędowe, aby poznać lepiej tor, różne linie przejazdu, różne sposoby ratowania z różnych opresji i błędów. Jeszcze tego nie zrobiłam, bo byłam ciekawa… Brna. To było silniejsze ode mnie, słyszałam mnóstwo dobrego o tym torze i chciałam go po prostu… sprawdzić… No i jest niesamowity. Wzniesienia, opadania, konieczność pracy masą, bo „na głupka” się nie da tego przejechać, mega nauka. Początkowy czas to było 2:34 i mozolne schodzenie w 25-okrążeniowych, codziennych sesjach do 2:19. Na razie nie mam pomysłu na mniej, ale do końca urlopu przetestuję pewnie jeszcze Nemunas, a potem zastosuję się do polecenia Krzesimira i zmienię auto na RWD. Generalnie – do końca marca, aż moje auto „powróci z budowy”, mam jeszcze sporo czasu na wirtualną naukę.
4. Psycha
Najcięższy temat, nad którym zaczęłam dopiero pracować, ale idzie to jak krew z nosa. Wiem, sama jestem psychologiem i radzę Wam, jak radzić sobie ze stresem ale uwierzcie, że facetom jest łatwiej. My, kobiety, jesteśmy zaprogramowane do tego, żeby brać dziecko pod pachę i spieprzać gdzie pieprz rośnie w sytuacji zagrożenia. Faceci są przystosowani ewolucyjnie do walki, obrony bądź zdobywania terytorium, do polowania. Facetów adrenalina motywuje do ataku, kobiety do ucieczki. Jesteśmy wrażliwe na wysokie dźwięki, które zazwyczaj stanowią dla nas ostrzeżenie przed zagrożeniem. Ogólnie motorsport to nie jest dziedzina, w której mamy prawo być na topie just like that. To wymaga pracy. Oczywiście mogłabym patrzeć na Michele Mouton lub Juttę Kleinschmidt i próbować być taka, jak one, wyłączyć swoją kobiecość, zakopać ją w ogródku i zapomnieć o niej. Tylko że ja tak nie chcę i powtarzam to od dłuższego czasu, odkąd zarzucono mi, że nie powinnam się porównywać do innych Pań, tylko do facetów. A niby z jakiej racji? To jedyny, znany mi sport, w którym kobiety nie mają osobnej konkurencji – z czegoś to przecież wynika? Nie chcę pozbywać się swojej empatii, chcę być kobietą, chcę opiekować się moim mężem, moimi przyjaciółmi, lubię być odpowiedzialna za dom i obiad. Podoba mi się bycie w patriarchalnym klimacie i świadomość, że mój mąż to ten silniejszy, ten, który zawsze znajdzie sposób, zaopiekuje się mną i przy którym mogę być słaba. Nie chcę być niewrażliwą chłopczycą, czy jak to koledzy moi nazywają „babozwierzem”. Być może przez to nigdy nie będę w czubie w motorsporcie, ale szczerze mówiąc – jeśli jedynie pozbycie się tego zapewni mi wygraną, to mam tę wygraną w dupie. Nie mówię, że się poddam. Będę próbowała to obejść i znaleźć sposoby na radzenie sobie ze stresem w inny sposób, niż poprzez stanie się niewrażliwym babochłopem.
To, co zapewni mi spokój to na pewno dobre przygotowanie auta i treningi. Na pewno pomoże to, że Kocur nie będzie jeździł w wyścigach, więc będzie non-stop dostępny dla mnie jako serwis. Zamierzam też zastosować się do wszystkich punktów w artykule, który sama napisałam (szewc bez butów chodzi? o nie!) o psychologii w rajdach, a jak to nie pomoże, to zwyczajnie udam się do psychologa sportu.
Stosuję też inną rzecz, która pozwala mi bardziej optymistycznie patrzeć na to całe przedsięwzięcie. Staram się uczyć od ludzi zachowań, schematów, które mi samej by się przydały, a których brak przeszkadzał mi do tej pory. Taką osobą jest np mój trener jogi – Wiku, który nauczył się analizować świat pozauwagowo i nie zawracać sobie głowy pierdołami, które ja nazywam szumem. Jest ponad to, tego ja się własnie uczę. Kolejną taką osobą jest Kamil Frąckiewicz. To jest mój sąsiad. Jego dom spłonął pod koniec listopada, a on musiał skakać z okna 3-ciej kondygnacji budynku, łamiąc przy tym rękę i nogę w tak hardkorowy sposób, że grozi mu amputacja stopy. Ja mówię na to: „to straszne!” a on odpowiada: „zwariowałaś? nie będę musiał paznokci u nóg obcinać”. On po prostu eksterminuje każdą złą myśl i całe nieszczęście, które go spotkało. Z jego podejściem – jakie mogą być zagrożenia dla mojego dobrego samopoczucia? I wreszcie mój własny mąż. Jego upór w dążeniu do celu nie ma sobie równych. Jak coś postanowi, to tak zrobi, nie wycofa się. Obserwuję też osoby, których zachowanie mi się nie podoba i usiłuję zalążki takich zachowań w sobie eliminować, jak tylko zamajaczą niewyraźnie pod kopułą.
W moim otoczeniu generalnie jest mnóstwo osób, od których się czegoś uczę ale myślę, że z obudzoną determinacją, wypracowanym zaangażowaniem i pozytywnym myśleniem mam pewne podstawy do pracy nad sobą i nad tym, żeby przekuć moją empatię i wrażliwość w coś, co przynajmiej nie będzie przeszkadzać, a może pomoże?
Niezmiennie wspierają mnie przyjaciele, koledzy z pracy i moi rodzice, kibicując juz teraz – w diecie, fitnessie, jodze i wirtualnych treningach. To też bardzo pomaga i cieszę się, że mam tylu przyjaciół, którzy życzą mi dobrze.
Myślę, że dzięki takiemu podejściu te wszystkie moje przygotowania mają szansę nie pójść na marne i uda się wystartować w co najmniej jednej rundzie WSMP w tym roku. Oczywiście, ochota jest na więcej i będziemy robić wszystko, aby pojechać więcej, ale jeśli uda się tylko raz, to też fajnie.
No, to tyle na dziś. W następnych artykułach przeczytacie historię związaną ze zdobyciem licencji wyścigowej – co, jak, dlaczego, co potem, jakie są konsekwencje, a także o tym, co trzeba zrobić w moim aucie, aby zostało dopuszczone do WSMP i w miarę kleiło się drogi :). W tym cyklu pojawi się też artykuł o pierwszych treningach „na żywo”, a także o (mam nadzieję) pierwszym starcie :). Mam nadzieję, że to przetrze drogę wszystkim tym, którzy chcieliby, ale nie wiedzą, jak się do tego zabrać :).
Enjoy :).